Moje wpisy powodowane są chęcią podzielenia się z Państwem informacjami, tak dotyczącymi sytuacji bieżącej naszego hodowlanego życia, jak i wiedzą. Podstawową, rozszerzoną czy też luźnymi przemyśleniami.
Dzisiejszy transport kocięcia do gabinetu weterynaryjnego wyzwolił impuls do poszukania informacji skąd wzięło się określenie „kupić kota w worku”. Ponieważ było zimno i mgliście, rozkaszlanego malucha chciałam opatulić, aby nie zmarzł w drodze: mieszkanie – auto, auto - gabinet i powrotnej. Transporter wydał mi się zbyt przewiewny, więc kocię drogę odbyło w miękkiej naramiennej siatce z grubo tkanej materii, wyłożonej szczelnie ciepłym kocykiem i takim przykryte. Maluch zdziwiony obrotem sytuacji trochę protestował skarżąc się cienkim, żałosnym miau. Nie mniej jednak transport na rękach, choć w „worku” był i bezpieczny, i ciepły.
Z lecznicy, kociak „prześwietlony” i zaopatrzony lekami (bo zapalenie płuc to nie żarty) wrócił (pokasłując jeszcze w aucie) bezpiecznie do domu i zabrał się za pałaszowanie podanego posiłku. Będzie dobrze. Mam taką głęboką nadzieję. Jego siostra sześć tygodni temu nie poradziła sobie. To było bardzo trudne przeżycie…
Wracając do kota w worku. Frazeologiczno-etymologicznie -„Kupić kota w worku.” - kojarzy się jako niewiadoma, a w dodatku wygląda na to, że koty sprzedawano w worku. Zapewne w bliżej nieokreślonej przeszłości trudno było o prostszy „transporter”. Wyjaśniało by to, czemu kupujący nie do końca mógł być pewien jak wygląda rzeczony w worku kot. Nawet jeżeli mógł na niego zerknąć, to zwierzę z pewnością mocno przestraszone nowymi okolicznościami wypuszczał dopiero na gospodarstwie. W innym wypadku nie wydaje mi się, aby nowy właściciel mógł cieszyć się zbyt długo z „nabytku”. Kot w panice, przy pierwszej nadarzającej się okazji, uciekł prędzej aniżeli nabywca zdążył krzyknąć „łapać kota”.
Na zdjęciu TYTUS u doktora.


