Długo zastanawiałam się nad wpisem, którego motywem stała się pewna niedorzeczna sytuacja w następstwie której rozwiązałam umowę. Takie sytuacje zdarzają się niezmiernie rzadko, nie mniej jednak.
Rozmowy z zaprzyjaźnionymi hodowcami pozwoliły mi skonfrontować temat i stwierdzić, że to nie trudy związane z opieką nad ciężarną kotką, porodami, odchowaniem kociąt i związanymi z powyższymi komplikacjami, stresem, bezsennymi nocami itp. są największą zmorą hodowcy, a potrafi być nim dział tzw. sprzedaży i kontakt z przyszłym opiekunem, a w fazie nabywania kocięcia tzw. >klientem<.
Z mojej strony zawsze staram się, aby wszystko przebiegło zgodnie, tak ze strony formalnej jak i tej ludzkiej.
Żeby nie rozwodzić się we wpisie zaznaczę, że w opisywanym przypadku, tryb nabycia kocięcia przebiegał rutynowo. Zapytanie. Informacje, wg jakiego schematu działam, czyli punkt po punkcie - jak postępuję i w jakiej kolejności przebiega procedura adopcyjna. Ponieważ Państwo upierali się przy wizycie, pomimo, że zwykle staram się odwieść przyszłych opiekunów od tego pomysłu i starannie wyjaśniłam w jednym z poniżej zamieszczonych wpisów czemu - ta się odbyła. I dalej, co następuje zazwyczaj, przekazywałam informacje o sposobie żywienia i artykułach przydatnych w „kotyfikacji” mieszkania, itd., itp. Nie dziwiło mnie, że wiadomości przychodziły sms-m w środku nocy. Rozumiem, że ludzie mają różną organizację pracy, lub żyją w różnych strefach czasowych. Staram się to pogodzić, żyjąc w czasie środkowoeuropejskim, pomimo, że czasem koresponduję z kimś, kto żyje np. w Australii.
Tak się złożyło, że cała sytuacja miała miejsce pod koniec tygodnia, a ponieważ każdy z nas ma prywatne życie, które biegnie swoim torem, tak się złożyło, że tym razem, w poniedziałek musiałam uczestniczyć w uroczystości przykrej, bo ostatecznej. W związku z powyższym powiadomiłam interesantów, że tego dnia będę w kontakcie ze światem dopiero w godzinach popołudniowych.
Ponieważ wymiana korespondencji odbywała się drogą sms-ową, w sobotę w nocy odczytałam wiadomość, że Państwo dokonali już wpłaty na konto. Poinformowali mnie, że określoną w umowie kwotę pomniejszyli o wydatki, które poczynili na rzecz przygotowań, na poczet przyjęcia nowego domownika (dot. żywienia, higieny, zabawy).
Trudno mi opisać moje zdumienie. Pomyślałam tylko, że umowa nie dotyczyła utrzymania zwierzęcia, a poniesione przez przyszłych opiekunów wydatki to dopiero początek związanych z powyższym kosztów.
Takich rzeczy przecież nie można nie rozumieć. Tym bardziej, że w zebranym wcześniej wywiadzie osoby deklarowały znajomość tematu.
No cóż? Odpisałam tylko, że rezygnuję z przedłożonej oferty i rozwiązują umowę. Przelane środki odeślę w poniedziałek (system bankowy nie działa w niedziele).
Po powrocie z pogrzebu dokonałam zwrotu wpłaconych środków. Przesłałam także potwierdzenie wykonanej transakcji. I tu nastąpiła zmiana stanowiska klientów, na pełną aprobatę ustalonych pierwotnie warunków.
-„Chcemy tego kota. Prześlemy Pani całą kwotę”.
- Dziękuję, ale ja zrezygnowałam ze sprzedaży.
- „Ale my chcemy tego kota.”
- Niestety, sprawa jest nieaktualna. Rozwiązałam umowę dokonując zwrotu wpłaconych przez Państwo środków.
Sprawę uważałam za zamkniętą. Niestety… Ostatnie zdanie musiało należeć do niedoszłych nabywców.
- „Narzeczona mówi, że jest pani chciwa na pieniądze i może sobie pani tego kota w dupę wsadzić!”
Czasem, wymieniając doświadczenia wśród zaprzyjaźnionych hodowców, opowiadam to zdarzenie jako anegdotę.
Życzę wszystkim miłego dnia!
Na zdjęciu nasz reproduktor TAMIR Rag-Bella*PL/RAG n 03/